poniedziałek, 17 października 2016

Rozdział 7

„Złudna nadzieja” 

Nie zawsze osiągamy nasze cele, 
mimo największych starań. 

30.07.1992 

Wczoraj wróciliśmy z Tajlandii, ponieważ niedługo miał zacząć się kolejny rok szkolny. Bałam się kolejnego spotkania z moimi przyjaciółmi, ale nie mogłam go uniknąć. Z samego rana wujostwo poinformowało mnie, że powinnyśmy zrobić zakupy na ulicy Pokątnej. Bez wahania się na to zgodziłam i godzinę później maszerowaliśmy dobrze znaną mi ulicą. Kiedy kupiliśmy ingerencje na eliksiry, udaliśmy się do Esów i Floresów po podręczniki. Spotkałam tam Harry’ego i rodzinę Weasley. Ustawiłam się w kolejce po autograf Gilderoya Lockhart’a, a kiedy podpisał mi jedną ze swoich książek, wróciłam do przyjaciół. Jednak to, co tam zobaczyłam, bardzo mnie zaskoczyło. Obok Harry’ego, Rona i Ginny stał Draco z wujkiem Lu. Usłyszałam wiele pogardliwych słów skierowanych w moim kierunku, ale nie będę ich przytaczać. Moją uwagę zwróciło coś innego, a mianowicie to, że Lucjusz Malfoy wsunął do kociołka młodej Weasley nieznany mi skórzany notatnik. Wiem, powinnam była się odezwać, ale w mojej głowie usłyszałam słowa najstarszego członka rodu Malfoyów, które powiedział mi jakiś czas temu: „Jeżeli w tym roku pokrzyżujesz moje plany, możesz zapomnieć o połączeniu naszych klanów”. Dlatego patrzyłam na to wszystko, nic nie robiąc, chociaż podświadomie czułam, że to przyniesie więcej złego niż dobrego. Jednak nie mogłam nic na to poradzić. 

1.09.1992 

Chyba coś złego się stało, bo Harry i Ron nie pojawili się w pociągu, co bardzo mnie zaniepokoiło. Przez całą drogę do Hogwartu ja, Percy, Fred, George i Ginny wymyślaliśmy różne scenariusze na to, co ich zatrzymało. Chłopcy wymyślili, że zapewne zaszyli się gdzieś na odludziu i coś knują, ale ja miałam złe przeczucia. Od pamiętnych wydarzeń z pierwszego roku wtajemniczali mnie we wszystkie swoje pomysły i jestem pewna, że nie knuliby, nie informując mnie o tym. Dodatkowo ciągle myślałam o planie Lucjusza, który z założenia nie mógł przynieść nic dobrego, ale nie mogłam się wtrącać. Zależało mi na mojej przyszłości, dlatego postanowiłam nic nie mówić. Ale nikt nie powiedział, że nie mogę zrobić wszystkiego, żeby Harry i Ron nie wpadali w kłopoty. Muszę ich pomóc, po prostu muszę. 
Wieczorem spotkałam chłopaków. Okazało się, że ktoś z niewyjaśnionych przyczyn zablokował przejście, a ci idioci (nie mogłam ich inaczej nazwać) zamiast napisać list do McGonagall i wysłać przez Hedwigę, polecieli do szkoły Fordem Anglią należącym do pana Weasleya. Oczywiście nie okazali się najlepszymi kierowcami, ponieważ wpadli na Bijąca Wierzbę, przy okazji Ronald złamał różdżkę (próbował ją skleić taśmą… on naprawdę myślał, że to podziała) i widzieli ich mugole. Są nieodpowiedzialnymi małolatami bez wyobraźni. Nie mam słów, żeby to opisać, ale jakimś cudem nie zostali wyrzuceni ze szkoły. Nie wiem, czy starczy mi sił na zrozumienie ich toku myślenia. Wiem, że to moi przyjaciele, ale to nie znaczy, że mam codziennie zastanawiać się nad tym, na jaki genialny plan wpadną. 
Ale najważniejsze jest to, że nic złego im się nie stało. Ron moje wzburzenie skomentował wzruszeniem ramion, a Harry udał pokorę. Skąd wiem, że udawał? W jego oczach zauważyłam tajemnicze iskierki podniecenia. Merlinie, daj mi siły! 

5.09.1992 

Na pierwszą lekcję Obrony Przed Czarną Magią, prowadzoną przez Gilderoya Lockhart’a oczekiwałam z wielkim podnieceniem. Każdy czarodziej wie, że ten człowiek jest uważany za legendę. Dodatkowo jest całkiem przystojny i ma piękny uśmiech. Miałam nadzieję, że nauczę się wiele od tak wspaniałego człowieka. Dzisiaj mieliśmy test z lektury jego książek, w którym były dość szczegółowe pytania, ale to zapewne dlatego, że ceni dokładność i skrupulatność w zapoznawaniu się z nowym materiałem. 

10.09.1992 

Dzisiaj mieliśmy kolejną lekcję OPCM i okazuje się, że nasz nowy nauczyciel to idiota. Ewentualnie tak dobrze maskuje swoją wiedzę. Uwolnił młode i dopiero co schwytane chochliki kornwalijskie, dał sobie wytrącić z dłoni różdżkę, po czym szybko wybiegł z sali, zostawiając nas pośrodku tego bałaganu. Na szczęście znałam zaklęcie Immobilus, dzięki czemu szybko je schwytaliśmy, a potem ściągnęliśmy Neville’a z żyrandola. Nadal nie wiem w jaki sposób tam się znalazł, ale nie będę zawracać sobie tym głowy. Zastanawia mnie tylko to, w jaki sposób Lockhart pokonał te wszystkie potwory, skoro nie potrafi poradzić sobie z chochlikami? Cóż, może kiedyś to wyjaśni. Zawiódł mnie na całej linii i przez swoją głupotę naraził nas na ogromne niebezpieczeństwo. 

20.09.1992 

Razem z Ronem poszliśmy obserwować trening Quidditcha Gryfonów, ale na boisku spotkaliśmy drużynę Ślizgonów, z Marcusem Flintem na czele. Okazuje się, że mieli pozwolenie Snape’a na trenng umiejętności ich nowego szukającego — Draco. Ciekawe kiedy zdążyli zrobić testy, skoro żadna drużyna nie miała jeszcze treningów. Jedno spojrzenie na ich miotły wystarczyło, żeby zrozumieć całą sytuację. Ślizgoni mieli Nimbusy 2001, które zapewne ufundował Lucjusz Malfoy. Kiedy Ron poruszył sprawę mioteł, Draco potwierdził moje przypuszczenia. Wtedy nie wytrzymałam i powiedziałam: „Do drużyny Gryfonów nikt nie musi się wkupywać. Tutaj liczy się talent.” Jednak od razu pożałowałam tych słów. Spojrzenie, którym obdarzył mnie Draco, było pełne pogardy i wiedziałam, że w tym momencie nasza przyjaźń nie istnieje. Straciłam wszystkich, a przede wszystkim Draco. Patrzył na mnie z kpiną, a słowa, które wypowiedział, nawet teraz huczą w mojej głowie: „Nikt cię nie pytał o zdanie, ty miłośniczo szlamu i zdrajczyni krwi”. Byłam zdziwiona i momentalnie poczułam łzy napływające do oczu. Ron chciał stanąć w mojej obronie i rzucił na Draco zaklęcie zjadania ślimaków, ale jego złamana różdżka odwróciła zaklęcie i trafiła prosto w rudzielca. Oczywiście Ślizgoni mieli niezły ubaw, ale kiedy wieczorem siedzieliśmy u Hagrida i dokładnie wyjaśniliśmy Harry’emu, co znaczy ta obelga, byłam dumna z Rona. Cieszyłam się, że stanął w mojej obronie, ale wiedziałam, że to dopiero początek. Ten rok zapowiada się jeszcze gorszy od poprzedniego. Jestem tego pewna. 

12.11.1992 

Razem z Ronem czekaliśmy na Harry’ego na kolacji, na której się nie pojawił. Bardzo nas to zdziwiło, ponieważ jego szlaban powinien już dawno się zakończyć. Ustaliliśmy, że jeśli nie pojawi się do końca posiłku, pójdziemy go poszukać. Tak też zrobiliśmy i znaleźliśmy go koło Sali OPCM, ale zachowywał się bardzo dziwnie. Opowiadał o jakiś głosach, które chciały go zabić. Wiedziałam, że będzie drążył ten temat, dopóki nie pozna odpowiedzi, ale bardzo chciałam odwieść go od tego pomysłu. Szczególnie, że domyślałam się, że wujek Lu coś knuje. 
Weszliśmy na korytarz, na którym było mnóstwo wody. Spojrzałam na ścianę i wrzasnęłam. „Komnata tajemnic została otwarta. Strzeżcie się wrogowie dziedzica” — taki napis znajdował się na ścianie, a obok lampy wisiała spetryfikowana Pani Noris. Oczywiście chłopcy zaczęli podejrzewać o wszystko Draco, który nie mógł się powstrzymać i powiedział „Pora na was, szlamy”. Jednak wiedziałam, że to nie on, ale w jaki sposób mam do tego przekonać swoich przyjaciół? 

15.11.1992 

Dzisiaj odbył się kolejny mecz Quidditcha, ale nic z niego nie pamiętam, bo byłam przejęta tym, że jeden z tłuczków uwziął się na Harry’ego i wyglądał jak zaczarowany. Na domiar złego, kiedy Harry wylądował na boisku ze złamaną ręką, nasz genialny nauczyciel OPCM postanowił mu ją poskładać i… pozbawił go kości. Nie mam na to słów. 

20.11.1992 

W szkole powstał Klub Pojedynków, ponieważ nauczyciele chcieli nas nauczyć obrony w przypadku zagrożenia. Lockhart próbował oczarować nas swoimi umiejętnościami, ale pod wpływem zaklęcia Snape’a wylądował na tyłku. Po nich pojedynkowali się Harry i Draco, który pomimo nakazu używania zaklęcia rozbrajającego i tarczy, wyczarował węża. Wtedy stało się coś niespodziewanego, ponieważ Harry okazał się wężousty, co sprawiło, że wszystkie podejrzenia spadły na niego. Teraz wszyscy sądzą, że mój przyjaciel jest dziedzicem Slytherina. Jest niedobrze, a nawet bardzo niedobrze. 

24.11.1992 

Postanowiłam uwarzyć eliksir wielosokowy, żeby przekonać chłopców, że Draco nie jest dziedzicem. 

24.12.1992 

Zamieniłam się w kota. Milicenta musiała mieć na szacie włosy swojego kota. Totalna porażka. Wylądowałam w skrzydle szpitalnym i zapewne przez najbliższe kilka tygodni będę pluć futrem. Najtrudniej było wytłumaczyć pani Pomfrey moją obecną… transformację. Dobrze, że mam tak dobrą reputację w szkole i wystarczyło powiedzieć, że ktoś, kogo nie widziałam, rzucił na mnie zaklęcie. 
Chłopcy po powrocie powiedzieli mi, że niczego ciekawego się nie dowiedzieli, oprócz tego, że komnatę tajemnic otwarto pięćdziesiąt lat temu i wtedy zginęła mugolaczka. To cenna informacja i wezmę ją pod uwagę, szukając sprawcy, chociaż miałam się nie wtrącać. 

25.02.1993 

Od paru tygodni szukałam informacji o sprawcy ataków, a dokładnie o tym w jaki sposób niepostrzeżenie udaje mu się petryfikować ludzi i wreszcie znalazłam. Chodzi o bazyliszka. Jeśli spojrzy się w jego oczy, od razu się umiera, a patrzenie w odbicie skutkuje petryfikacją. Długo zastanawiałam się nad tym, w jaki sposób musi poruszać się po szkole, ale odpowiedź okazała się prostsza niż myślałam — rurami. Zmięłam kartkę z notatką i ruszyłam do pokoju wspólnego, żeby podzielić się tą informacją z przyjaciółmi. Wychodząc z biblioteki, przejrzałam się w lusterku, bo miałam wrażenie, że rzęsa wpadła mi do oka. Ostatnim co zobaczyłam, było odbicie obrzydliwych żółtych oczu. 

20.06.1993 

Kiedy ocknęłam się z petryfikacji kończył się rok szkolny. Opuściłam tak wiele zajęć, ale Dumbledore zapewnił mnie, że z powodu zaistniałych okoliczności odwołał tegoroczne egzaminy końcowe. Historia, którą opowiedział mi Harry o tym jak zabił bazyliszka brzmiała niewiarygodnie, ale podobno nikomu nie wspomnieli o moim udziale. Uf, co za ulga. 

25.06.1993 

Ciężko było mi wrócić do domu po tak intensywnym roku szkolnym. Kiedy pojawiłam się w Dohołow Manor zauważyłam wujka Lu i martwego Smoczka. Podobno pies zmarł jakiś czas temu, ale miałam wrażenie, że to ostrzeżenie. Lucjusz nie wierzył w moją niewinność i nawet argument o mojej długiej „niedyspozycji” go nie przekonywał. Oświadczył, że to ostatni raz, kiedy przeszkadzam mu w przywróceniu Czarnego Pana do życia i jeśli jeszcze raz pokrzyżuję mu szyki, niedługo pożegnam się z tym światem. Jak dobrze, że jutro wyjeżdżamy do Francji i nie będę widziała wuja aż do sierpnia. 

*** 

Przepraszam za to jak wygląda ten rozdział, ale pisałam do pięć razy i zawsze wyglądał tak samo, dlatego postanowiłam go dodać. Czekają nas jeszcze dwie takie przejściówki, zanim zacznie się właściwa akcja. 
Zapraszam na moją najnowszą miniaturkę (podstrona Miniaturki). Być może niedługo pojawi się kolejna. Będę ogromnie wdzięczna za wasze opinie. 
Pozdrawiam was <3 
Varii 


sobota, 15 października 2016

Miniaturka: Moich łez [+18]

By usłyszeć muzykę w tle kliknij

 „Na szlak moich blizn poprowadź palec
By nasze drogi spleść gwiazdą na przekór.
Otwórz te rany, a potem zalecz,
Aż w zawiły losu utworzą się wzór.*”

            Ciemność rozpraszana tylko przez nikłe światło dogasającej już świecy dodawała drapieżności, jej nadmiernie szczupłemu ciału i delikatnie nadawała brzoskwiniowy kolor zszarzałej skórze. Delikatny dotyk smagający głębokie szramy zdobiące niczym obraz abstrakcyjnego malarza moje plecy, palił niczym ogień. Rozpływałem się w atmosferze towarzyszącej bliskości naszych dusz, która stanowiła moją ostoję. Pełne, malinowe usta lekko rozchylały się wypuszczając w przestrzeń cudne jęki, który były odpowiedzią na każdy mój ruch. Gdy spojrzałem w jej oczy zrozumiałem, że niezależnie od przyszłych wydarzeń już na zawsze to ona pozostanie boginią mych snów. Zatopiłem się w niej a każdą cząstką siebie czułem ciepło bijące od jej ciała. Zaakceptowała mnie takiego, jakim jestem, nawet z moimi bliznami na duszy i ciele, poczułem to gdy razem ze mną wspinała się ku rozkoszy i gdy po wszystkim zasypiała w mych ramionach, jakby były jedynym gwarantem bezpieczeństwa.

„Z moich snów uciekasz nad ranem,
Cierpka jak agrest, słodka jak bez.
Chce śnić czarne loki splątane,
Fiołkowe oczy mokre od łez.”
           
Gdy wkroczyła do mojej samotni, jej kasztanowe były czarnej barwy a zapłakane i sine oczy błagały o akceptację. Nie zadawałem pytań tylko pozwoliłem jej zapomnieć o wszystkim w mych ramionach. Kochała go niczym brata a on umierając odebrał całą nadzieję, którą miała. Tak długo walczyli z przeciwnościami losu a jednak śmierć nie oszczędziła najbliższego jej człowieka. Ten dzień zmienił ją całkowicie, zawsze uśmiechnięta i pełna optymizmu, dziś złamana bez widoków na jutro. Już wtedy wiedziałem że nigdy nie dojdzie do siebie. Pierwszy raz gdy obudziłem się rano nie było jej obok mnie, odeszła ze świtem pozostawiając gorycz w moim sercu.

„Za wilczym śladem podążę w zamieć,
I twoje serce wytropię uparte,
Przez gniew i smutek,
Stwardniałe w kamień rozpalę usta smagane wiatrem”

Od nocy po jego śmierci nie pojawiła się u mnie i mimo mych prób nie odezwała się słowem. Miałem wrażenie że uważa mnie za równie winnego jak cały świat. Zamknęła się przed wszystkim i wszystkimi. Czasami zastanawiałem się czy aby nie darzyła go miłością mocniejszą niż ta braterska, bo to co się z nią działo nie było normalne. Chaos i śmierć były wszędzie dookoła i w końcu postanowiłem sam zmusić ją do rozmowy gdyż szansa że więcej nie będę miał okazji była ogromna. Stanąłem we frontowych drzwiach i gdy tylko dojrzałem te długie, czarne pukle okalające jej oczy pełne szaleństwa, wiedziałem że czekałem nawet za długo. Wtuliła swą twarz w mą pierś. Udało mi się, odzyskałem sens istnienia… mimo że troszkę szalony.

„Z moich snów uciekasz nad ranem,
Cierpka jak agrest, słodka jak bez.
Chce śnić czarne loki splątane,
Fiołkowe oczy mokre od łez.”

Szaleństwo świata zakończyło się i miałem nadzieję że wraz z nim wrócił jej rozsądek. Byłem szczęśliwym narzeczonym a następnie mężem fiołkowookiej  bogini. Scorpius stał się dopełnieniem tego, czego mi w życiu brakowało. Pamiętam uśmiech gdy pierwszy raz wzięła go na ręce i pocałowała w czoło. Prawdziwa, szczęśliwa rodzina odgrodzona od wszystkiego co złe wokół nas.

„Nie wiem czy jesteś moim przeznaczeniem,
Czy przez ślepy los miłość nas związała.
Kiedy wyrzekłem moje życzenie,
Czyś mnie wbrew sobie wtedy pokochała?”

            Znów zamknęła się w sobie, dokładnie w dziesiątą rocznicę jego śmierci, jakby ponownie trzymała w dłoniach bezwładne ciało przyjaciela. Sine oczy nie spoglądały już na mnie ani nawet na Scorpiusa, naszego syna. Zatraciła się w szaleństwie do końca. Nie miałem już żony, Scor nie miał matki… była tylko kobieta tak daleka od nas i tak obca mimo iż tak bliska i kochana


„Z moich snów uciekasz nad ranem,
Cierpka jak agrest, słodka jak bez.
Chce śnić czarne loki splątane,
Fiołkowe oczy mokre od łez.”
Moich łez

            Znalazłem ją leżącą na jego grobie z listem w dłoni. Przez te wszystkie lata to jego kochała nieodwzajemnioną miłością i postanowiła spotkać go w zaświatach. Na początku cierpiałem… lecz zrozumiałem że nigdy nie odbiorą mi wspomnień o najcudowniejszej kobiecie jaką znałem. Mimo iż nigdy mnie nie kochała dała mi syna i parę szczęśliwych lat. Dziś gdy widzę dorosłego Scorpiusa nie żałuje ani minuty z mego życia, bo choć przez chwile byłem szczęśliwym człowiekiem.

*Pieśń Priscilli - Wilcza zamieć (Wiedźmin 3 Dziki Gon)
***

Witajcie, nie będę przepraszać bo a brak weny się nie przeprasza. Wróciłam do immaginacji i mam już napisany jeden rozdział (który dodam w poniedziałek). Jak podoba wam się miniaturka? Niedługo wstawię informację dlaczego nie pisałam i wg.
Kocham was, mam nadzieję że ktoś to jeszcze czyta.

Mia Land of Grafic